Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/191

Ta strona została przepisana.

Sala zawrzała po tych słowach. Wszyscy ministrowie wołali, przeczyli, chcieli zabronić mówić Besnardowi, ale nikogo nie było słychać. Zgromadzeni udzielali sobie rozmaitych myśli z tego powodu, a nad wszystkiem górowała obawa i zdziwienie. Pan prezydent nie wiedział co począć, głowę tracił poprostu. Nareszcie, gdy się nieco uciszyło, pan prezydent zwrócił się do hrabiego Besnarda:
— Czyś pan skończył?
Hrabia Besnard siedział na fotelu z zamkniętemi oczyma: ręce opuszczone, twarz blada, głowa pochylona na piersi — zdawały się zwiastunami ostatecznego wyczerpania sił. Ale na zapytanie, czy już skończył, hrabia Besnard nagle powstał i, zbierając resztki sił, odezwał się znów:
— Nie! jeszcze nie wypowiedziałem wszystkiego! Ale nie do rady się teraz zwracam; chcę teraz błagać mego władcy... Ah! litości, miłościwy panie, litości nieco miej dla samego siebie, a nade wszystko dla twych najbliższych! Historja objawiła nam straszny dramat: w rodzinach królewskich dziecko zbyt często bywa ofiarą pokutniczą za winy swych rodziców! Spójrz, panie, na ostatnich Walezjuszów, na tę gałąź, pochodzącą od Katarzyny Medicis, czyż nie zginęli wszyscy w niemocy strasznej, czyż nie wyniszczyły ich choroby, szaleństwo, skażona krew! Spójrz, panie, na małego Capeta, na tę straszną ofiarę dragonad swego przodka i cudzołóztwa dziadka! Oh, litości, miłościwy panie, dla twego własnego dziecka, dla jego kołyski, którą tyle otacza nadziei, którą tyle wypełnia miłości! Wszak to i nasze jest dziecko, wszak to jest dziecko Francji... Litości! Nie zgromadzaj, panie, nad głową tego dziecięcia gniewu Przedwiecznego! Wszak on jest niewinny: niechże nie będzie pociągany do odpowiedzialności! Obyśmy nigdy nie załamywali rąk z rozpaczy i ze zdziwienia! Oby nigdy za winy ojca...