Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/195

Ta strona została przepisana.

Ale Marja-Anna nie opuszczała brata. Biedna strapiona dziewczyna klęczała teraz u nóg brata:
— Wszak teraz mówisz prawdę? — wołała. A więc, niech Bóg sprawiedliwy będzie na wieki pochwalony! Dlaczegóż więc teraz chcesz się od nas oddalać? Po co masz wyjeżdżać? Dlaczego? Pozostań z nami, pozostań, błagam cię o to! Taką otoczymy cię miłością, że zranione twoje serce wkrótce będzie szczęśliwe!... Oh, bracie, jesteśmy bardzo do siebie podobni, jednakowa krew płynie w naszych żyłach... Wszak nie gniewasz się na mnie, że to mówię?... Nie gniewasz się, że ciebie z sobą porównywam, z taką brzydką istotą!... O, nie mów mi, że jestem przystojną nawet: oczy twoje zadaćby musiały kłam twym słowom!... Znam się doskonale!... Jestem brzydką, jestem kaleką: jestem przedmiotem obrzydzenia lub szyderstwa!... Nic mi nie pozostało na pociechę w życiu, oprócz tego śpiewu, którego ty nawet słuchać nie lubisz!... Jak umrę — mam nadzieję, że umrę przed tobą — pragnę, ażeby w kościele organy zagrały tę pieśń bretońską, którą słyszeliśmy w Audierne... Pamiętasz, jak ci się wówczas pieśń ta podobała? O drogie to sercu pamiątki!... Wówczas nawet w trumnie biedne moje serce zadrży z rozkoszy... a może jego jedno westchnienie przedostanie się aż do ciebie: całą w niem duszę moją odnajdziesz, mój najdroższy, mój jedyny!...
Marja-Anna wypowiedziała to wszystko z taką niekłamaną namiętnością, z takiem uniesieniem, że gdyby nie łzy, które strumieniem z oczu jej płynęły, możnaby sądzić, że jest w tej chwili najszczęśliwszą na świecie istotą. A przecież brat nie słyszał jej głosu, nie widział jej nawet: ruchem, z którego nie zdawał sobie sprawy, myśląc o innej, głaskał długie włosy biednej dziewczyny.
Wtem w półotwartych drzwiach stanęła Filomena i nieśmiało zwróciła się do Marji-Anny: