Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/198

Ta strona została przepisana.

dził zarazem. Odpowiedz mi pani naprzód, po coś tu przyszła?
Księżna usiadła na krześle, a nawet rozpięła długi swój płaszcz podróżny:
— Już ci powiedziałam — brzmiała odpowiedź zapytanej, która była prawie zupełnie spokojną: skoro wbrew wszelkiej nadziei odnajduję cię znów, chcę ażebyś szedł ze mną...
Uśmiechała się do niego, wyciągając ku niemu szyję, oddając mu swe piękne usta do pocałowania... Ale on podniósł rękę, która jednak nie śmiała uderzyć kobiety; ale z ust jego wyrwał się wyraz ohydny:
— Szurgot!
Na tę obelgę, księżna de Carpegna zamknęła oczy i rumieniec wstydu okrył jej policzki... Po chwili jednak bardzo łagodnie odezwała się:
— Czyż to ty... ty tak przemawiasz do mnie?!
Głos jej był łagodny, głowa jej schyliła się, jak gdyby w pogotowiu do przyjęcia nowej obelgi, oczyma pożerała tego, który ją obrażał: Besnard odstąpił o parę kroków... Człowiek ten wstydził się tego, co przed chwilą powiedział.
Kilka minut trwało milczenie. Rozyna ciągle wpatrywała się w ukochanego, ciągle się do niego uśmiechała:
— Uciekajmy ztąd, mój najdroższy! — przemówiła nareszcie... Spieszmy się! Wczoraj policja wywiozła mnie aż do granicy Belgji: zabroniono mi wracać do Francji, a szczególniej do Paryża. Jestem jednak! Ale się boję... Muszą mnie śledzić!... Ah, gdyby mieli nas teraz rozłączyć!... Spieszmy się, na Boga, uciekajmy!
Rozyna zbliżyła się do kochanka, ażeby uczepić się jego ramienia i pociągnąć go za sobą. On milczał... Ściśnięte usta, suche gardło, twarz zmieniona do niepoznania, oczy ziejące gniewem... Nagle wybuchnął:
— Wychodź ztąd!... wychodźże!... Czyż nie widzisz, że mogę cię zabić?!