Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/34

Ta strona została przepisana.

— Czy księżna raczyłaby ofiarować mi tur walca? — zapytał audytor radcy stanu.
Księżna natychmiast odpowiedziała:
— Niebardzo lubię taniec, ale niczego nie mogę odmówić synowi hrabiego Besnarda.
— Miej się pani na baczności! Będzie się domagał wszystkiego! — odezwał się stary La Chesnaye.
— Czy nie jest w wieku, który usprawiedliwia wszelką odwagę? — odpowiedziała wesoło.
Wesoły śmiech otoczenia był najlepszym dowodem, jakie wrażenie odpowiedź ta sprawiła.
Księżna de Carpegna przyjęła podane ramię i wsparła się na niem, a jednocześnie tak blizko przycisnęła się do boku swego tancerza, że uczucie dziwnej błogości ogarnęło go całego... Marcel, zmieszany, pod wpływem błogiego uczucia nie tyle idealnej, ile raczej bardzo ziemskiej natury, nie mógł mówić, chociaż bawić ją wypadało... Przesunęli się w ten sposób przez liczne szeregi patrzących. Zdawało się, że Marcel nie chce przemówić, ażeby urok, który nim zawładnął, nie pierzchnął nagle...
— A więc — po raz drugi zapytała księżna — jesteś pan synem hrabiego Brutusa Besnarda, dawnego prokuratora jeneralnego?
— Obecnie radcy stanu. Tak, księżno... Pani znasz mego ojca?
— Osobiście go nie znam, ale nie obce mi jego nazwisko... jedna z chwał waszej cesarskiej Francji!...
Niechcący niby, starając się nadać głosowi swemu wyraz szczerości, któregoby nikt nie miał prawa podejrzewać, dodała:
— Nazwisko, którego noszenie musi być wielkim ciężarem!
Marcel skłonił się... Nareszcie znaleźli się w kole tańczących. Marcel ujął silną dłonią śliczną kibić kobiety i porwał ją w wirze tańca.