Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/55

Ta strona została przepisana.

— Wprowadzasz mnie w błąd... Jakie warunki pojedynku?
— Zabawne!... Prawdziwa wycieczka dla przyjemności!... Zamiana kul na odległości dwudziestu pięciu kroków.
— Strzelasz dobrze, wiem o tem... Kto są twoi świadkowie?
— Mój przyjaciel Gravenoire i baron La Chesnaye.
— Wolałbym kogo innego... Gdzie ma mieć miejsce spotkanie?
— W Vaucressou, w parku Gravenoira.
— Dobrze!... Idę z tobą.
Marcel wyciągnął rękę, jak gdyby chciał wstrzymać ojca:
— Nie, błagam cię, ojcze!... Wyglądałbym śmiesznie!
— Śmiesznie!... Hrabia Besnard padł na fotel: siły go opuściły. Krew uderzyła mu do głowy, nogi odmówiły mu posłuszeństwa, straszny szum w uszach głuszył go prawie. Starzec czuł, że serce w nim zamiera, ale pomimo to gwałtownym wysiłkiem woli powstał, nawet uśmiechnął się gorzko:
— Bolesne to słowo, mój synu!... Ale niech się tale stanie... Nie chcę cię narażać na śmieszność...
Po tych słowach w pokoju zapanowała cisza... Marcel pierwszy ją przerwał, ale teraz głosem uroczystym:
— Idę się bić, mój ojcze, i skarcić zuchwalca... Czy mogę zadać ci, ojcze, jedno pytanie?
— Jedno pytanie?... Słucham...
Marcel badawczo spojrzał na tego starca, którego miłość wymagała od niego, ażeby zabił... ażeby — i to być może — został zabity...
Drżącym głosem zapytał teraz Marcel:
— Mój ojcze, jakiej zbrodni dopuścił się włoch Savelli?
Dawny prokurator generalny spojrzeniem odpowiedział na spojrzenie syna:
— Savelli?... Cóż chciałbyś wiedzieć? Wszak aż nadto jest znana ta okropna sprawa?