Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/56

Ta strona została przepisana.

— O nie, ojcze, nie zanadto!... Byłem wówczas w Paryżu, zdala od ciebie... kiedy stała się ta... okropna sprawa. Nigdy od ciebie o niej nie słyszałem; znam ją tylko z obcych ust... Muszą to być oszczercze kłamstwa! Przez litość, ojcze, powiedz mi... Jakiejże nareszcie zbrodni dopuścił się ten nieszczęśliwy Sayelli?
Hrabia Besnard nie odpowiedział odrazu. Kilka sekund ręka jego pocierała zmarszkami zorane czoło, jak gdyby zbierała rozproszone wspomnienia... Nareszcie dostojnik państwa wstał i, patrząc synowi w oczy, odezwał się:
— A więc i ty wątpisz także, mój synu!... Słuchaj tedy... Nazajutrz po zbawczym akcie grudniowym, demagogowie na południu poruszyli się. Bandy powstańców, prawdziwie bandy rozbójnicze przebiegały nasze południe w rozmaitych kierunkach. Napadały na wsie, paliły kościoły, grabiły domy: byli to rabusie i rozbójnicy! Byłem podówczas prokuratorem jeneralnym i otrzymałem rozkaz przewodniczenia jednej z komisyj mieszanych. Z Paryża rozkazano mi uciec się do represalij, a obowiązek wzbraniał mi okazywać słabość: zastosowałem się do rozkazu, używałem represalij... Pośród powstańców znajdowali się prądem porwani, zbłąkani: byłem dla nich łagodny; ale dla całych zastępów kryminalnych przestępców, rozbójników, zjawiających się zawsze w czasie wojen domowych, dla anarchistów, dla gwałcicieli praw a społecznego, bluźnierców i świętokradców wobec praw odwiecznych — dla nich byłem surowy... Na czele jednej z takich band stał niejaki Scipione Savelli, mazinista i emigrant polityczny, oddawna już znany. Był to człowiek bez ojczyzny, jeden ze sług międzynarodowej rewolucji, komiwojażer, rozwożący powstania i morderstwa publiczne. Podobny do swych towarzyszów, marzył o zbezczeszczeniu, o zniweczeniu naszej Francji: mówię o Francji monarchicznej i chrześcjańskiej, o wielkiej Francji naszych przod-