Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/58

Ta strona została przepisana.

chciałem. Ja sam gorąco domagałem się tej kary, ja sam nastawałem na jej wykonaniu: to ja, ja sam byłem sprawcą sprawiedliwości!... Oh, dobrze to wiedzą ci panowie, ci bracia i socjusze tajnych stowarzyszeń. Od dnia tego nienawiść ich zionęła na mnie: rzucano mi obelgi, wymyślano mi prawie otwarcie! Ale cóż mnie mogą obchodzić ich kąsania, kiedy sumienie nic mi nie wyrzuca i nigdy i najmniejszej nie zadało mi rany! Od pięciu lat, w każdej chwili korzę się przed Bogiem, a nigdy, ani jednego razu Bóg mi nie powiedział: krew przeciw tobie woła i świadczy!... O, nie, ja niczego nie żałuję!
Starzec zamilkł, ale i Marcel nic nie powiedział.
Wyciągając rękę do krucyfiksu, starzec ujął krzyż, i, trzymając go przed Marcelem, odezwał się:
— Nie przecz teraz, żeś skłamał. Pojedynek wasz jest walką na śmierć: ja to czuję, ja to wiem! Przed wieczorem jeszcze stać się może, że ten, który moje nosi nazwisko, którego miłość moja otacza, dziecko moje, moje biedne dziecko padnie w obronie honoru swego ojca!... A więc, oto przed Panem moim, przed Sędzią, który sędziów rozgrzesza, lub karze... patrz... na krzyżu jego kładę rękę i powtarzam: spełniłem obowiązek... nie żałuję niczego!
Cisza panowała w pokoju... Słowa uroczystej przysięgi zawisły w powietrzu. Powolnym krokiem Marcel Besnard zbliżył się do ojca, przykląkł, ujął jego ręce i złożył na nich pocałunek:
— Przebacz mi, ojcze... i ja także wątpiłem!
Hrabia Besnard oburącz schwytał głowę syna i całował ją nerwowo.
— Idź teraz, mój synu, spełnij twój względem mnie obowiązek tak, jak ja swój spełniłem względem ojczyzny!... I niech mnie Bóg sądzi!
Młody człowiek powstał. Twarz miał radośną, oczy jego błyszczały.