Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/65

Ta strona została przepisana.
VII.
Dwa wystrzały.

Na szerokiej i wysoko nad poziomem morza rozciągającej się drodze, dotykającej w swym przebiegu Garche i Vaucresson, w kierunku ku Saint-Germain szybko toczyła się kareta. Wśród ciemnej opony chmur, zaścielających niebiosa, świetlna ukazała się przerwa: chmury w śnieg się roztopiły, a na łąkach, roztaczających się po dwóch stronach drogi, djamentowe płatki śniegu świeciły w promieniach słońca, skąpanych w powietrzu.
Siedzący w karecie byli w bardzo wesołem usposobieniu. Dwaj panowie, Gravenoire i La Chesnaye, palili cygara i rozmawiali wesoło; tak byli spokojni, jak gdyby kareta wiozła ich na wyborną kolację do Maison-d’Or, lub do jakiej hrabianki z dzielnicy Pigalle. Marcel Besnard był daleko poważniejszy, milczał prawie zupełnie i w rozmowie żadnego nie przyjmował udziału. Marcel siedział w głębi, obok niego wesoły szambelan, przed nimi umieścił się urzędnik am basady i poważna osobistość — doktor.
Na kolanach pana Gravenoira spoczywało ładne pudełko z pistoletami.
Szambelan baron La Chesnaye był w dobrym humorze i nie przerywał ani na chwilę wesołych anegdot i ciętych słówek, któremi sypał jak z rękawa:
— Ah! drogi przyjacielu — mówił do Marcela, — niewesoła to przejażdżka na pojedynek!... Pierwszy to twój debiut, rola przytem główna i szczęśliwa, mój drogi!... Ale my?... Cóż my jesteśmy?... Statyści, komparsy!... Czyś zadowolony z tych pistoletów?
La Chesnaye otworzył pudełko i wyjął dwa pistolety zupełnie nowe.
— Pistolety odpowiadają w zupełności umowie... Wybrałem nieco twarde, kurek nie spuszcza się zbyt