Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/66

Ta strona została przepisana.

łatwo... Niema więc obawy wypadku, lub strzału nieprzewidzianego!
— Tem gorzej! — odpowiedział Marcel Besnard... Chciałbym dziś dać nauczkę, któraby i na dziś wystarczyła, i w przyszłości mogła mi coś zapewnić.
Grravenoire dodał:
— Przygotowaliśmy notatkę, wyjaśniającą to zajście, dla dzienników. Przeciwnicy nie zgodzili się na jej redakcję... Naturalnie, napisane czy nie, ostatecznie oni otrzymali w buzię...
— Jakiegoż to są rodzaju ci świadkowie księcia? — zapytał Marcel.
— Włosi — odpowiedział La Chesnaye... Jakiś pan na a, hrabia Canossa...
— Dobra szlachta lombardzka! — przerwał Gravenoire.
— ... I jakiś pan na i, signor Traventi... Ah! per Bacco! śmieszne postacie Scaramoucha i Pantalona!... Dziś rano, gdyśmy ujrzeli przed sobą tego pana Traventi, sądziłem, że poznałem w jego osobie — myliłem się zresztą — jednego ze starych moich znajomych, pewnego Włocha, który służył w legjonach cudzoziemskich za czasów, kiedym bataljonem dowodził. Nazywał się Marino. Dzięki namiętnemu ściganiu Bon-Maza, ten Marino dosłużył się podoficerskich galonów; ale pewnego pięknego poranku musieliśmy jego nazwisko wnieść do listy dezerterów, nasz Marino ulotnił się, ażeby połączyć się z Mazzinim w Rzymie. Włoch mój wówczas odwiedzał często ładną osóbkę... hum!... z pokolenia Beni-Mouffetarda, śpiewaczkę z Prado d’Oran. Nosiła oryginaln- nazwisko — Serce stalowe. Ładne nazwisko, nieprawdaż?... Śliczna dziewczyna!... Pewnej pięknej nocy... Zaczynasz ziewać, Grravenoire? Widocznie moje opowiadanie cię nudzi?...
— Znana historja, baronie, ten pański romans miłosny! Opowiadałeś nam go pan przynajmniej ze sto razy!