Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/69

Ta strona została przepisana.

czy ogrody, świeciły resztkami liści, z pośród których przezierały arki akweduku Marly; naprzeciw miasto Saint-Germain odbijało nieco weselej na tem tle ponurem, dzięki białym ścianom swych budynków i wysoko wznoszącym się pod niebiosa kłębom sinawego dymu, a w oddali, na szarzającym w zamgleniu horyzoncie, bezkonturowe pagórki ginęły wśród oparów... Cała ta kraina, poprzerzynana w rozmaitych kierunkach pagórkami, tak życia pełna w czasie letnich wieczorów, teraz rozciągała się na całej przestrzeni, w śnie zimowym pogrążona, melancholijna i ponura. Słońce opuszczało się szybko, a czerwona jego tarcza zapalała wody rzeki. Wszędzie panowała ogromna cisza dnia, usypiającego bez śpiewu ptaków, i wszędzie roztaczał się letarg nadchodzącej zimy.
Tak, Marcel Besnard skłamał przed ojcem: spotkanie zapowiadało się poważnie, pojedynek miał być dla jednej z dwóch stron — może dla obydwóch nawet — niebezpieczny.
Książę de Carpegna, spoliczkowany publicznie, sam nastawał na to, ażeby warunki były określone ściśle, według wszelkich wymagań honoru: przeciwnicy stanąć mieli naprzeciw siebie na odległości dwudziestu metrów; każdy z nich miał prawo zbliżyć się o pięć kroków, a w ciągu minuty każdy obowiązany był strzelać i miał prawo celować. Jeden więc z dwóch, albo obydwaj musieli pozostać na placu.
Za wspólną zgodą baronowi La Chesnaye poruczono główny kierunek tą rozprawą: misja to była niełatwa, gdyż na tym gruncie każdy ruch był trudny. Ślizkie liście usuwały się z pod nogi za każdem stąpnięciem. Ale baron nie po raz pierwszy honorowy ten spełniał obowiązek.
La Chesnay odmierzył krokami dwadzieścia metrów i zaznaczył dwa miejsca, zkąd mieli prawo działać przeciwnicy; następnie laską oznaczył granicę, po za