Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/72

Ta strona została przepisana.

— O nie, już dziś do was nie należę — odpowiedział Marceli. Jadę do domu uspokoić ojca.
Po chwili wyszli z parku, a wkrótce kareta przyśpieszonym ruchem zbliżyła się do miasta.
W tej samej chwili kobieca postać ostrożnie wyszła z gęstwiny, którą noc swym płaszczem otuliła zupełnie.
Kobieta stanęła na środku drogi, spojrzała na odjeżdżającą karetę i ze śmiechem i gestami komedjantki głośno zawołała:
— Niezdara, który pozwolił się zabić!... Prawdziwe samobójstwo!... A więc, odtąd ja staję przeciwko tobie, Brutusie Besnard!... będziemy walczyć, «biały Rzeźniku!»
Ekwipaż oczekiwał na nią na zakręcie drogi. Pośpieszyła do niego szybko.
— Wracaj do Passy! Woźnica zaciął konie...
Karetka szparko sunęła się po drodze. Kilka zaledwo metrów odjechali, gdy kobieta kazała stanąć.
Jakaś podejrzana oberża rzucała na drogę mgliste światła. Kobieta bez wahania weszła do wnętrza, zażądała pióra i atramentu i przy słabym świetle świecy, w kłębach dymu tytuniowego, te skreśliła wyrazy na bilecie wizytowym:

«Do pana wice-hrabiego Marcela Besnarda:

«Byłam tam; widziałam wszystko i, nie zwlekając ani chwili, na placu walki ośmielam się pisać... Ukarałeś pan zuchwalca i pomściłeś swego ojca. Ojca pomścić jest obowiązkiem, którego zawsze należy dopełnić... Jeśli ulica Ogrodowa, mój klasztor w Passy, nie uchodzi w oczach pana za koniec świata, odwiedź mnie... Czekam pana»...
I położył podpis: «Rozyna, z hrabiów d’A Prata, wolna nareszcie».