ułożone, a nawet, wobec świadków, proboszcz-archeolog przytoczył ze swych klasyków: «Ah! czyż można brać spadki po swoich ofiarach!»
Bezwątpienia pan wice-hrabia Besnard «wziął spadek» bardzo prędko. Było to nazajutrz po pojedynku, a więc rzeczywiście prędko. Marceli otrzymał z poczty list z Vaucresson i wyczytał w nim co następuje:
«Ukarałeś pan zuchwalca i pomściłeś swego ojca, pomścić jest obowiązkiem, którego zawsze należy dopełnić... Jeśli ulica Ogrodowa, mój klasztor w Passy, nie uchodzi w oczach pana za koniec świata, odwiedź mnie... Czekam pana»...
«Rosyna, z hrabiów d’A Prata, wolna nareszcie».
Wolna nareszcie!... Ah! kobiety, kobiety!... A w trzy dni potem Marceli (był zwolennikiem zachowywania przepisów przyzwoitości) podążał do Passy i dzwonił u drzwi, prowadzących do «klasztoru».
Bardzo elegancka, a nawet zbyt nieco pompatyczna ta bonbonierka miała pewne cechy, pewne właściwości, odór jakiś, który przypominał lokale utrzymanek... Ale, Boże drogi, czyż wszystkie włoszki nie są zwolenniczkami świecideł i skandalików?... Ta miała wprawdzie wszystkie pozory czystości; może w postępowaniu nie była konsekwentną, ale, bądź co bądź, była kobietą cnotliwą. Teraz Marceli był tego pewien, gdyż odrazu został jej powiernikiem.
Za pierwszem widzeniem księżna opowiedziała swą przeszłość: dzieje to bolesne wprawdzie, ale w swej prostocie nieco banalne.