Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/82

Ta strona została przepisana.

— Jego ekscelencja raczył nadesłać mi list — ciągnął notarjusz i oto przynoszę panu jego odpowiedź.
— Jego odpowiedź?... Przesłał ją na pańskie ręce a nie wprost do mnie?...
— Nie wchodzę w przyczyny, panie wice-hrabio — ale oto jest.
Pan Varinecurt podał Marcelemu jakiś papier, już opatrzony wszelkiemi numerami i pieczątkami, które dowodziły, że notarjusz odbył nad nim wszelkie ceremonje i operacje swego urzędu, według wszelkich przepisów, zawartych w podręczniku «Doskonały notarjusz». Mniej może zdziwiony niż wzruszony, wziął Marceli papier do ręki i zaczął go czytać głośno... Tajemnic być tu nie mogło: notarjusz mógł go był dziesięć razy nauczyć się na pamięć, a przed Rozyną Marceli sekretu mieć nie chciał... Czytał więc głośno. Rozyna wsparła się na jego ramieniu, głowę schyliła na jego piersi i z uśmiechem przysłuchiwała się treści tego dziwnego listu ojca do syna za pośrednictwem osób trzecich. Rozyna najmniejszej nie zwracała uwagi na notariusza, poprostu nie istniał on dla niej. Poważny urzędnik, normandczyk z krwi i kości, tak wzięty, że aż trzech dependentów musiał utrzymywać w swem biurze, po raz pierwszy chyba znalazł się wobec osoby, najmniejszej na mego nie zwracającej uwagi.
List, suchy i twardy, brzmiał jak następuje:
«Szanowny panie, jeden z pańskich klientów, pan Marceli Besnard, zawiadomił mnie o swych zamiarach ożenienia się.
«Kilkakrotnie już dałem do zrozumienia temu młodemu człowiekowi, że prowadzenie jego niepodoba mi się, ponieważ jednak ani prośby, ani napomnienia nie były zdolne powstrzymać go od bolesnego skandalu, musiałem przeto zerwać wszelkie z nim stosunki! Upraszam więc pana o pośrednictwo w doręczeniu mu odpowiedzi, którą podaję: