Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/90

Ta strona została przepisana.

Nie czekając na odpowiedź, Rozyna szybkim krokiem podążyła ku zamkowi:
— Pół godzinki cierpliwości, mój drogi! — wołała do niego, biegnąc do zamku... Zaczekaj na mnie tutaj!
Pani de Carpegna biegła prawie do zamku. Dobiegłszy do szczytu pagórka, obejrzała się za siebie i ręką posłała pocałunek kochankowi. Wkrótce zgrabne jej kształty znikły pod cieniem rozłożystych platanów.
Marcel patrzył za odchodzącą i uśmiechał się radośnie. Gdy mu nawet sylwetka jej znikła z oczu, siadł na trawie i puścił wodze fantazji.
Noc tymczasem coraz ciemniejszą oponą świat okrywała. Na dalekim horyzoncie słońce tonęło w morzu i ostatnie swe promienie rzucało w przestrzeń, wśród której lekkie chmurki rumieniły się od pocałunków czerwono-złotych jego promieni.
Zakochany z uczuciem spoglądał na ten obraz spokoju pełen. Nieopisana radość serce jego przepełniała i upojenie wielkiego szczęścia w duszy jego śpiewało cudowne hymny.

V.
Zwyczajny djalog.

Pod ciemnią platanów Rozyna Savelli zwolniła kroku. Szła ciężko, pot wystąpił jej na czoło, nareszcie zatrzymała się... Była wzruszoną.
Przyjazd Traventiego niepokoił ją. Traventi! ten sam, który w Londynie nazywał się Marino... towarzysz starego jej małżonka, niegdyś powiernik zmarłego! Czego mógł chcieć od niej ten człowiek? «Il tempo stringe», «czas nagli» — wyraźnie oznajmiały dwa wyrazy na bilecie wizytowym skreślone, na tym bilecie, który tak starannie zniszczyła Rozyna. Jakie zagadka