Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/92

Ta strona została przepisana.

Gdy Rozyna weszła, gość powstał natychmiast i, składając głęboki ukłon, odezwał się na powitanie:
— Hołdy moje składam u stóp księżnej pani!
Od pierwszego wejrzenia księżna do Carpegna poznała tego człowieka... Siwa jego broda, włosy źle czy wcale nie czesane, to samo spojrzenie, jakie widziała w Londynie.. Tak, niewątpliwie, był to ten powiernik jej nieboszczyka męża, profesor muzyki: zła małpa!
Traventi przemówił po włosku. Rozyna naumyślnie odpowiedziała mu po francuzku. Czyby sądziła, że w ten sposób przyśpieszy jego odjazd?
— Dzień dobry, panie Marino; czemuż zawdzięczać mam przyjemność oglądania pana?
Gość powtórnie się skłonił i odpowiedział złą francuzczyzną, zdradzającą jego cudzoziemskie pochodzenie:
— Wasza książęca mość raczyła więc nie zapomnieć mego ciemnego nazwiska? Dumą przepełnia to pokornego jej sługę!
«Jej książęca mość» nie mogła się powstrzymać od wyrazu nie tyle niechęci, ile raczej obrzydzenia, jaki sprawiał jej widok gościa. Starała się jednak nie okazać tego wstrętu i, o ile to było możliwem, przemówiła grzecznie:
— Nie spodziewałam się, jeśli mam być szczerą, wizyty pańskiej.
Marino uśmiechnął się, przez co ukazał cały szereg zębów goryla, białych jak kość słoniowa, tem bielszych że twarz miał prawie czarną zupełnie.
— Nie zapowiedziana, może nawet niespodziewana wizyta moja — przemówił Marino po krótkiej chwili milczenia — ale potrzebna... Zjawiam się po to, ażeby zabrać z sobą piękną księżnę!
— Mnie?
— Powiedzieć chciałem najpiękniejszą księżnę.
Jak gdyby ją żmija ukąsiła. Rozyna odstąpiła parę kroków: Marino w tej chwili zjawił się tuż przy niej.