Strona:Augustyn Thierry - Spiskowcy.djvu/99

Ta strona została przepisana.

Przy tych słowach Marino silną dłonią trzymał za szyję nieszczęśliwą kobietę i zmuszał ją do dotknięcia ustami obrazu. Rozyna wpadła w wściekłość: paznogciami chwytała włocha, który znęcał się nad nią bez litości. Teraz nagle obudziła się w niej włoszka, prawdziwe dziecko ludu:
— Nędznicy!... Nędznicy!... — zawołała. Tak, masz słuszność: Ta miłość jest ohydną!... Jestem wilczycą, jestem ojcobójczynią!... Nędznicy!... Rób ze mną co ci się podoba, skorom się sprzedała... skoroście ciało moje kupili, podli!... Kupiliście i ciało moje i duszę... Szatany! teraz do was należę... cała, cała!... Wyprowadź mnie ztąd... ale prędko... prędko... zanim on wróci... bo jeśli go ujrzę, nie będę już mogła domu tego opuścić... nie będę zdolna... umrę u nóg jego!
Żelazne obręcze uścisku Marino puściły swoją ofiarę.
Va bene! — zawołał... nareszcie odnajduję moją księżnę panią! A teraz w drogę! Czekają na nas w Paryżu. Wasza książęca mość wkrótce się dowiesz, jaką wielką misję będziesz musiała spełnić!
Marino podniósł z ziemi okrycie koronkowe, które pani de Carpegna wchodząc rzuciła na ziemię, i powracając do biednej kobiety, teraz dopiero zauważył, że ona płacze:
— Nie płacz, piękna signora, odezwał się Marino, serce mi krajesz temi łzami!... Nie płaczże księżno!... Ujrzysz go, swego giovinotto... i to prędzej daleko, aniżeli mogłabyś się nawet spodziewać! Ręczę za to!
— Nigdy!... Nigdy! — odpowiedziała Rozyna i łzami się zalała.
— Ależ zobaczysz go, zobaczysz jeszcze tego eleganckiego młodziana: ręczę za to!...
Rozyna ze wstrętem odsunęła się od Marino i mierząc go wzrokiem, odpowiedziała:
— Nigdy!... Słyszysz pan?... Do spełniania swych podłych czynów szukajcie innych ofiar — nie mego ko-