Strona:Baśń o szklanej górze.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.
—   9   —

ostremi kamieniami, raniącemi mu nogi, ani chłodem poranku, ani pragnieniem i głodem.
Nie schylał się nawet po jagody, gdzieniegdzie rosnące, aby przyśpieszyć swe przybycie do szczęścia; nie zatrzymał się przy strumyku, aby zaczerpnąć zeń wody — biegł niby na skrzydłach, wciąż ku wschodowi kierując się, a wciąż z podniesioną ku niebu główką, aby coprędzej dostrzec szczyty pałacu, w którym przebywała królewna, zwiastunka szczęścia.
Naraz krzyknął z podziwu. Przed jego okiem zjawił się orszak wspaniale ustrojonych rycerzy, a najbogaciej ubrany kierował tą niespodzianie zjawiającą się gromadą.
A tuż za nimi wznosiły się szczyty wspaniałego szklanego pałacu.