Wtedy wielkie ramię
uniosło się i nagle wielki strop rozcięło
na tysiąc krajobrazów jak stłuczonych szkiełek
4. My wszyscy razem ludzie. My wdeptani w cmentarz
wielką stopą tygodni i my gdy nam dłonie
przymarzły do roboty jak w zamarzłej rzece
Niema ziemi i grobu jakby dwa obrazy
nałożone na siebie przenikły się razem.
I tylko prześwituje czasem szkielet, albo ciało
albo ścierwo gnijące, albo piersi pałąk.
A myśmy dalej poszli. Aż nam kaszel suchy
tak uszy zakuł, żeśmy już nie słuchem
ale rękami dzierżąc pióra i kowadła
pustej drogi szukali jakby u zwierciadła
macając czy to grób już, czy to jeszcze ziemia.
I śpiąc w objęciach trupów, znamy już napamięć
wyspy śmierci jak kamień i krok ciężki znamy,
którym się idzie mimo po ciałach jak drzewa
obalonych czy wyschłych na ziemi przeklętej
i nikt nam już nie bliski i nikt nam nie święty.
tylko czasu skorupa płynąc górą śpiewa
jak rzeka nad topielcem, a gdy snem wgnieceni
w poduszki własnych czaszek słyszymy od ziemi
oddech węszących nozdrzy przywartych do powiek.
Ślepe dzieci epoki. Tak się rodzi człowiek
któremu kiedy serce pęknie rozcięte toporem —
— nie zadrży.
Niema żadnych powrotów, popękane urny,
z których wiatr wywiał ludzi zdarzenia i słowa,
to wszystko zatrzaśnięte — jakby wieko trumny
i ty tylko krwawisz sam jak ścięta nagle głowa.