A raz o pełni, kiedy morze wygładzało się spychał Lilabor łódź płaską na wodę i w chlupocie skrzydeł wodnych czekał. Wtedy woda wznosiła się wysoko, długim lejem, biczem srebrnym księżyca dotykając i niosła daleko na połów.
Ryby były różne. Srebrne jak topór ojca, żółte jak jantar, błękitne jak oczy matki, albo czerwone i brunatne jak słońce i wodorosty.
Wszystkie trzepotały się i głos z nich szedł migotliwy. — Powiedzcie, powiedzcie mi, ryby kolorowe! — mówił do nich Lilabor, ale one umierały mu w dłoniach i zastygały jak wygięte barwne liście jesienne. A on wołał smutnie, tęskliwie
Nie słyszę, nie słyszę. A słyszał wszystko i morza przetaczanie się wieczne i łódki pluskanie nieustanne i z brzegu dalekiego drzewek karłowatych skrzyp i świerszczów wieczorne deszcze. O słyszał, słyszał, tylko nie rozumiał tych głosów, bo nic nie mówiło do niego.
A o jednym zmierzchu fiołkowym przyszła Lilona. Wiotka i jasna, smukła, o białym ciele jak muszla w formy giętym. O powiedz, powiedz mi, Lilono — prosił Lilabor, ale ona u ognia siadła i jęła długie włosy czesać szkieletem rybim. I patrzył tak Lilabar na one włosy, w których i potok był, i drzewa, które znał z wybrzeża i piasek w nich się mienił, i ryby pluskały kolorowe i świerszczów deszcze wieczorne grały i topór płaski i lśniący raz mignął to znów oczy i morze błękitne i blade pluskało.
I czekał tak prosząc — powiedz Lilono, powiedz — a we włosach jej świat i morze drzewa to znów muszle błyskały.
Za bierwionami brunatnymi chaty szły pełnie i noce, burze i pogody. Ale Lilona milczała nieutulona w milczeniu swoim. I płakała długo, gdyż wiedziała słowo, a wyrzec go się bała, gdyż wiedziała pieśń, a wyśpiewać nie mogła.
I siedziała u ognia klaszczącego smutna i niespokojna, a Lilabor u dźwierzy czekał i płakał z nią — Nie słyszę — mówił, nie słyszę — mów głośniej. A słyszał wszystko, i morza przetaczanie się wieczne i drzewek karłowatych skrzyp i świerszczów wieczorne deszcze i Lilony płacz jak płacz strumienia cichy. Ale nie rozumiał bo nikt nie mówił do niego. Jeno Lilona do niego płakała, w milczeniu swoim nieutulona.
Strona:Baczyński - Autografy utworów poetyckich (1939-1943).djvu/71
Ta strona została przepisana.