A ona coraz to niżej, to z dymem pełza stopiona
Ogromne płachty powietrza lepkie na postać się kładą
to w nich się żywi odcisną, to jak pod maską bladą
ruszy się kształt niewidzialny, jak twarz bolesna drgnie.
Oto już widzi: jak smugi wody cienkie
wiją się z ziemi powoli. Ona gałęzią stóp
ledwo ziemię utrzyma; jak gwiazdę błękitną rękę
wyciąga ku nim, a oni jak ciężkie kłęby snu
sączą się, łączą i wznoszą pod szary deszczu dach
i słyszy śpiew podobny twarzom widzianym w snach,
głęboki, jak ziemia daleki drżący jak trwogi wić
długa i srebrna to znowu płaski jak wodny liść.
Duchy ziemi
Olch szerokich kaptury się chwieją
nitka wody drąży jak kornik
warstwy czasu podobne nadziejom,
odwalonym bryłom historii.
Grudnie czarne jak grudy i rude
jesienie rozdęte jak żagiel,
tu odmierzaj powoli, świdrem łez, a tu uderz
znajdziesz serca jak strzech nagie
Więcej tutaj miłości się starło,
niż udźwignie koleb ziemskich dźwigar
miłość taka co jak orkan za gardło
od niej krew jak ptak śmigła — zastyga
Stygnął śpiew w dłoniach z trzepotem skrzydłem pluskał.
W palców jej siatkę wiotką w bolesny, niebieski dotyk
szmer szary opadł z dymów ciągnących wolno aż ustał
w dłoniach ojcowski mundur jak ciężki pluszowy motyl
O[jcze] — szeptała — ile —
lat ile oczu potrzeba
żeby ten obraz twój zwolna jak cień biegnący wtyle
tak odbudować po kropli jak dzień jeden teraz go wznosi