tny. Spostrzegła to kobieta, którą on kochał, i spytała go o przyczynę. A gdy usłyszała już wszystko, uśmiechnęła się tylko i powiedziała mu: „Jesteś niemądry; poco ci to? Czyż to nie dosyć, gdy czujesz, że jesteś szczęśliwy?“ „Tak, ale...“ — zaczął z wahaniem. Nie dała mu dokończyć. Schyliła się szybko i pocałowała go w usta — jednym z tych pocałunków, które krew jego zamieniały w ogień rozkoszny i jako wino mocne a wonne uderzały mu do głowy. „Oto masz jeszcze jeden klejnot, — rzekła, — schowaj go dobrze i bądź zadowolony!“ A on, pełen jeszcze dreszczu niewysłowionej błogości, pochylił głowę na jej kolana i szepnął: „Dziękuję ci“. I czuł znowu, że jest bardzo, bardzo szczęśliwy i nie pragnął więcej niczego.
I tak było zawsze, gdy był przy niej. Zaledwie jednak odszedł — z powiększonym a zamkniętym wciąż skarbem w swojej duszy, myśli powracały ciągle, a z niemi smutek...
„Dlaczego ja jestem zwyczajnym człowiekiem? — myślał. — Chciałbym być muzykiem. Układałbym wtedy przedziwne symfonje, w których byłaby cała miłość moja i całe szczęście niezmierzone! Wiem na pewno, że znalazłbym dźwięki i akordy i tęcze tonów bajeczne, które
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.