Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

wyrażałyby wszystko, co się dzieje w mojej duszy. I byłaby jedna pieśń — prosta, jasna, niemal dziecięca, w którejby drżały te pierwsze uderzenia mojego serca, kiedy ją zaczynałem kochać. Byłoby tam pełno uśmiechu jej ust; a także, słuchając dźwięków, czułoby się przedziwny zapach jej włosów. I to jeszcze, co ja czułem, kiedy po raz pierwszy dotykałem dłonią, zlekka, zlekka — jej złocistych warkoczy i widziałem, że ona nie cofa głowy przed moją pieszczotą. A w innej pieśni wyśpiewałbym znowu rozkosz jej pocałunku i to szczęście obłędne, które mnie ogarnęło, gdy mówiła do mnie po raz pierwszy: kocham cię... Słońce-by się śmiało w tej pieśni, kwitnęłyby kwiaty i wiosna cała-by w niej była, taka rozkoszna, jakiej nigdy nie widziano na ziemi! I byłaby znowu inna pieśń, która wyobrażałaby moją tęsknotę. Wtedy, kiedy patrzyłem na słońce zachodzące nad morzem, a jej nie było przy mnie, i kiedy błądziłem wśród palm i po wzgórzach obrosłych cyprysami, i usta moje chciały całować, a ona była daleko... A także, kiedy myślałem w bezsenne noce, że śpi nieopodal, w tem samem mieście, a ja nie mogę podesłać ramienia pod głowę jej ukochaną; i wtedy, gdy pa-