Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/026

Ta strona została uwierzytelniona.

nie umiem. A takbym chciał, tak bardzobym chciał umieć powiedzieć, jak ja kocham jej oczy i usta, każdy palec jej drobnych dłoni i każdą jej stopę z osobna, i słowa jej wszystkie, i włosy, i jej pocałunki, zamyślenia i sny, zamiary, nawet suknie, które jej ciała dotykają, kwiaty, na które ona patrzy, i słońce, mimo że jestem o nie czasem zazdrosny, gdy widzę, jak jej w uśmiechu rozchylone usta całuje...
„Ach, jakaż to wielka szkoda, że ja, człowiek zwyczajny, będąc szczęśliwym, nie jestem poetą!“
Tak mówił pewnego dnia niezadowolony ze szczęścia swojego człowiek szczęśliwy i błądził po lesie, wzdychając. Dziwowały mu się ptaki w zaroślach i na drzewach wysokich, bo dnia poprzedniego widziały go tutaj z kobietą ukochaną i były pewne, że jeżeli przyjdzie tu nazajutrz, choćby sam, to — promieniejąc szczęściem, podobny będzie do słońca, które się przedziera złote przez gęstwinę. Ale on nie zważał na to i szedł wciąż dalej, aż zeszedł do miejsca, gdzie człowiek właściwie zachodzićby nie powinien. Była to bowiem słoneczna polana wśród nieprzebytej puszczy, pełna zieleni i kwiatów, na którą schronił się był jeden z bo-