opartą na jej kolanach, układał sobie bezwiednie te słowa przenajdroższe w cudny poemat miłości, jakiego dotychczas jeszcze nie słyszano...
I gdy po pewnym czasie odchodził od niej, uczuł nagle w drodze, że niesie ludziom nowy obraz, poemat nowy i nową pieśń, ale szczęścia nie niesie dla siebie. Myślał, że zapomniał wziąć je z sobą i chciał zawrócić, ale przeląkł się, że uroni tymczasem żywe w nim już i narodzin chciwe pomysły, więc poszedł do domu i zamknął się, aby pracować nad nowemi dziełami, obiecując sobie po szczęście wrócić nazajutrz.
Ale nazajutrz było tak samo i wszystkich dni następnych także. Stracił zdolność zachowywania skarbu i zdawało mu się czasem, że dusza jego jest teraz podobna do sita, na które wylana woda ze źródła rozpryskuje się w perły i tęczami na słońcu połyska, ale go nie napełnia... Posmutniał tedy naprawdę, — trawiła go dziwna gorączka, przestał się śmiać, unikał słońca i nie kochał już małych igrających dzieci. A ludzie tymczasem, których on słońce kochać nauczył, sławili go i dziwili się z każdym dniem więcej szczęściu jego niezmierzonemu, które jest tak wielkie, że odblaskiem swoim tylu nasycić może!
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.