„Dobrze, iż nocny cień twarz mi osłania,
bobyś na licu mem dostrzegł rumieniec,
żeś ty to słyszał, com ja w noc szeptała...
Próżno udawać i próżno mi przeczyć
swym własnym słowom: precz wszelkie wykręty!
Czy ty mnie kochasz? Wiem, że: Tak — odpowiesz;
ja ci uwierzę... Lecz choć ty przysięgniesz,
możesz fałszywie przysiąc! Z klątw kochanków
sam Bóg się śmieje podobno... Romeo,
czy ty mnie kochasz? — powiedz mi to szczerze...
Lecz, gdybyś myślał, że jestem zbyt płocha,
to ja się zaprę j skłamię i powiem,
że nie chcę ciebie! — lecz ty nie wierz temu...“
∗
∗ ∗ |
Jest więc ogród, róże są, słowiki i jest znów rozkoszna włoska noc majowa... Z balkonu trzeciego piętra zwiesza się drabina ze sznurów spleciona: Juljetta czeka na przybycie męża. „Męża, męża“ — powtarza i ciśnie rękoma tak dziwnie, tak niespokojnie bijące serce pod rozsznurowaną, pachnącą piersią dziewczęcą. „To mąż...“ — mówi i przesuwa dłonie drobne po czole, po licu, jakby zetrzeć z nich chciała ten palący rumieniec, co na każdy szelest w ogrodowych zaroślach krwią na twarz jej się rzuca.
„Mąż“... — powtarza, ale czuje przez ten roz-