Tymon skłonił z lekka głową potakująco, ale Arystokles nie zauważył już tego. Zajęło go w tej chwili jakieś głośniejsze czy ciekawsze zdanie Kyrenejczyka, nadlatujące od Bibljoteki, lub może postać jego wyniosła, coraz barwniejsza i coraz więcej bogom podobna w promieniach zachodniego słońca, — dość, że jął patrzeć pilnie ku tej stronie, przystanąwszy nawet mimowolnie.
A Greczyn mówił tymczasem, rzucając słowa czyste, dźwięczne, pięknie utoczone, jak kule z kryształu:
„Na okręcie o białych żaglach przybyłem tu z zachodu, o Aleksandryjczycy! aby was życia nauczać, a oto widzę was i pragnę stać się raczej waszym uczniem! Pozwólcie mi tedy mówić o rzeczy dobrze wam znanej, a niechaj się wam zdaje, że opowiadam, czegom się wśród was dowiedział, prosząc abyście byli sędziami słów moich i wspierali moją niedostateczną wymowę, gdy się zająknę, głosząc pochwały życia. A jeśli mi przyklaśniecie, pójdę na wschód i zachód słońca, mając się za mistrza, iżem w Aleksandrji znalazł posłuch i łaskę!“
— Pochlebia nam ten Kyrenejczyk, — odezwał się Tymon.
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.