Zamilkł i zdawało się, że tym razem prawdziwe zakłopotanie głos mu odjęło. Po chwili dopiero zaczął znowu:
„Władzę chwaliłem i wielkich czynów radosne wesele — i widziałem rozpłonione oczy wasze i czułem, że mnie rozumiecie, choć żaden z was nie władał naprawdę, za trud to sobie zbyt wielki mając, ani o czyn się całopalny pokusił. A oto chcę ja teraz sławić miłość prawdziwą i nie wiem doprawdy, jak mi mówić przystoi, abyście wy mnie pojęli! Ta rzecz bowiem największa to ma do siebie, że ci tylko świętość jej mogą zrozumieć, którzy ją znają. A patrzę na was i zdaje mi się, że to słowo, które wypowiadam, jest dla was pustym dźwiękiem jedynie, jeśli nie nazwą rzeczy plugawej i tak od miłości różnej, jak różny jest nędzarz pijany od człowieka boskim obłędem natchnionego — i wstyd mi nawet mówić przed wami i obawiam się, że gdy będę mówił, świętokradztwo popełnię, jak kapłan, który swoje bóstwo tajemnicze oczom niewiernych na pastwę wydaje. Ale niech będzie! może owszem cudu stanę się świadkiem? może obaczę, iż mocniejsza jest bóstwa mojego świetlaność, niźli niedowiarstwo wasze!
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/091
Ta strona została uwierzytelniona.