W upalnem słońcu popołudniowem, przez błoń szeroką i kwiecistą, drogą rzadkiemi kępami dębów wytyczoną na koniach znużonych długą podróżą jechali we trzech: Don Juan, Hamlet i Don Quixote.
Królewic duński jechał w pośrodku. Wolno puszczone cugle zawiesił na łęgu i wsparł na nich dłoń wązką i białą, której nie zdołało opalić żarkie słońce tego kraju, gdzie tułał się z nierozumną dolą swoją po opuszczeniu ojczyzny i tronu. Koń jego, nie czując wodzów, wyciągał szyję ku zapylonym kępom ziół przydrożnych i poruszał miarowo żuchwami, chcąc się uwolnić od wędzidła. Hamlet nie zważał na to. Przygasłe i resztkami gorączkowego ognia już tylko tlejące oczy wytężył w dal nieokreślną, ku stronie, kędy snadź przed zajściem słońca miały im zabłysnąć mury Saragossy, dokąd, przez rycerza
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.