chał się tylko smutno pobladłemi, namiętnemi wargami i przymykał niekiedy powieki pod owo pieszczotliwe dotknięcie wiatru, tak jak się je przymyka pod drogą dłoń kobiecą albo wspomnienie przepadłego szczęścia.
Drgnął wreszcie i zwrócił się do towarzyszy.
— To nie tak było, — odezwał się, nawiązując snadź do przerwanej przed jakimś czasem rozmowy, — nie tak, jak wy myślicie. Opowiadają o mnie wiele rzeczy nieprawdziwych...
Rycerz z La Manchy słów tych nie dosłyszał. Jechał cokolwiek naprzód wysunięty na ogromnym, kościstym koniu, kościsty sam i długi, w żelazną, zardzewiałą zbroję swą zakuty cały krom głowy, nakrytej jeno mosiężną miską balwierza, którą on poczytywał za czarodziejski hełm Mambryna.
Don Juan zdarł potykającego się konia cuglami i zawrócił na Hamleta żywe a jak stal zimne i ciosu źrenic swych pewne oczy.
— Nieprawdziwych? — powtórzył z mimowolnym drwiącym uśmiechem, który przyrósł już był do jego warg purpurowych i odsłaniał za każdym razem zdrowe białe zęby, błyskające
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.