Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

wśród smagłej i ciemnym zarostem okolonej twarzy.
— A tak, — odparł północny królewic. — Wszak mówią także, iż zginąłem niewytłumaczenie w walce z Laertesem, a ja przecież żyję...
— Żyjesz... — rzekł znów Don Juan i obrzucił towarzysza szybkiem, pogardliwem spojrzeniem.
Dostrzegł je snadź Hamlet, czy też pochwycił tylko ton wypowiedzianego słowa, bo uśmiechnął się smutno i jakby sennie, a gdy po chwili milczenia zaczął znów mówić, głos mu drgał gorzką ironją:
— Przynajmniej wiele pozorów przemawia za tem, że żyję. Zresztą do pojedynku owego nie doszło zgoła. Nie było nawet powodu. Nie zabiłem bowiem Polonjusa ani też nie pomściłem śmierci ojcowskiej na stryju... Wogóle nie stało się nic, krom tego właśnie, że nic się nie stało.
— A Ofelja? — rzucił Don Juan tonem zapytania.
Po czole Hamleta przemknął cień, spłynął szybko po wychudłych licach i rozwiał się, zostawiając jeno lekki ślad na drgających w dziwnym półuśmiechu zmarszczkach dokoła ust.