— Dziękuję. Jest zdrowa. Wyszła za mąż Dogląda majętności i rodzi dzieci Rosenkrantzowi, który, nawiasem powiedziawszy, starszy jest od niej dwa razy i ma ustawicznie trzęsącą się głowę. Mówiono mi jednak we Francji, że jest przykładną i wierną małżonką. Cieszę się z tego, bo jestem jej szczerze życzliwy, mimo że przez nią opuściłem dom i królestwo i zemsty poniechałem...
— Więc ona to jest winna...?
— Nie. Winna nie jest. To tylko przez nią się stało. Ja jestem winien. Kochałem ją.
Don Juan uśmiechnął się znowu. Spojrzał na Don Quixota, który jechał wciąż naprzód, pochylony nieco w kulbace i wzdychał niekiedy w myślach swych zatopiony. Wzruszył ramionami i wydął pogardliwie piękne usta. Wspomnienie jakieś przez myśl mu przebiegło, zaświeciło w oczach i rozdęło nozdrza ruchliwe. Strząsnął je szybko, jak rzecz niepotrzebną, i przesuwając muskularną dłoń po włosach, które mimo czterdziestki gęste były i czarne, zwrócił się znów do Hamleta.
— A ona ciebie nie kochała?
— Owszem. Kochała mnie.
— Ale cię zdradziła?
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.