Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

nymi usty do jej kolan błogosławionych i śniłem napowrót rozkoszny a tak rozpaczliwie mi drogi sen upojenia i złudy, aby za chwilę powstać z tem większą nierozumną goryczą w sercu i mścić się na niej, niewinnej — za to, że śniłem raz jeszcze — i lękać się zarazem, że sen to już może był ostatni...
„Ona nie rozumiała tego wszystkiego i kładła to na karb choroby... Ha, ha! wszak sądzono już wówczas powszechnie, że jestem chory, że mam melancholję, zmysłów dusznych pomieszanie, podczas gdy ja byłem jeno szalony pragnieniem doskonałości, jakiej pono niemasz na ziemi. A jej nieszczęściem było, że na nią właśnie padł mój wybór, że w niej zapragnąłem to wszystko zobaczyć, za czem dusza moja tęskniła...
Odetchnął głęboko, a po chwili zaczął znów mówić dalej — głosem bezdźwięcznym i jak gdyby pod przymusem tylko wspomnieniu echo dającym:
— Unikał mnie cały dwór; służalcy zwracali się do mnie z obłudnem politowaniem, — stryj mój zaprzestał się mnie obawiać; odbiegli mnie wierni towarzysze, oglądając się za innym junakiem, coby ich powiódł w te kraje i ku sła-