magają rzeczy nieziszczalnych, jeno nie wszyscy mają odwagę przyznać się do tego.
Czarne oczy rycerza zapłonęły gniewem.
— Zalibyś mi zarzucał tchórzostwo?!
— Mówię tylko, że się zadawalniasz ochłapami, które rzuca ci życie i chcesz wmówić w siebie i innych, że to jest właśnie ambrozja! Inni ci może uwierzą, ale ty sam nie wierzysz sobie, Don Juanie biedny! Gorączka ci piecze twarz, gorsza od tej, która mnie trawi — mścisz się na kobietach, gardząc niemi, za to, że nie możesz ich czcić na kolanach! Jedziesz oto na turniej, aby walczyć przeciwko każdemu, kto broni niewiasty imienia, ale jakżebyś ty był rad, gdyby cię pokonano!
— Zamilcz! — krzyknął groźnie portugalczyk.
— I cóż ci z tego przyjdzie, chociaż ja zamilknę, kiedy nie zamilkną twoje własne myśli i pragnienia? Każ im ucichnąć, rycerzu!
— Ha, ha! Hamlecie! królewicu duński nieszczęśliwy, mnie słuchają myśli i życie mnie słucha moje! Jestem ich panem, nie tak, ja ty! Ja rządzę nimi!
— Nieprawda!
Don Juan rzucił się na siodle.
— Coś rzekł?!
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.