Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówię, że kłamiesz.
Rycerz zsunął groźnie brwi nad błyszczącemi oczyma i mimowolnie dotknął nerwową dłonią rękojeści miecza. Duński królewic na ten ruch towarzysza ściągnął wodze rumaka i zwrócił się doń spokojną ale stanowczą i zimną twarzą. — I patrzyli tak obaj, gotowi się za chwilę rzucić na siebie, — dwaj biedni szaleńcy, prześladowani zarówno, choć każdy na inny sposób nieziszczalnym snem o ideale.
Don Quixote, którego Rosynant, długą drogą snadź znużony, potykając się co chwila ostawać już począł w tyle, na ukłucia rycerskich ostróg nawet niebaczny, — przysłuchiwał się już oddawna rozmowie i z coraz to większym a politowania pełnym podziwem patrzył na swych towarzyszy. Teraz zaś, gdy sprzeczka się zaostrzyła, odezwał się wreszcie, kiwając poważnie głową, na której dźwięczał posępnie o sprzączkę uderzając, mosiężny „hełm Mambryna“:
— Dajcie pokój, bo obaj zarówno biedni jesteście, nie spotkawszy w życiu istotnej doskonałości. Stąd gorzkie sądy wasze i sprzeczne zdania, mało co z prawdą mające wspólnego. Czemuż Opatrzność nie była dla was łaskawą tak, jako dla mnie, a bylibyście jako ja