Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

pod gigantyczne, ciemnemi otworami rozdartych sklepień podziurawione ruiny bazyliki Konstantyna i dalej, po grzbiet Velji, olśniewająco białym marmurem łuku cesarza Tytusa, za kościołem św. Franciszki, przytulonym do ostatniej i górującej nad nim ściany dawnej świątyni Wenery i Romy — bliższą dzwonicą kościelną przekreślona zatacza się na niebie nieprawdopodobnie olbrzymim półkręgiem potężna ruina amfiteatru Flawjusza... Między nim a zczerniałym murem, podtrzymującym stok Palatynu, widno jeszcze wśród ciemnych sylwetek pinji białe szczyty odległej katedry św. Jana Laterańskiego, pierwszej papieskiej stolicy — i sine pasmo Albańskich gór na widnokręgu. A za forum, za kościołami, w kolumny pogańskich świątyń wmurowanemi, piętrzą się domy Eskwilinu, przecięte szeroką via Cavour, która wieczorem, za ciemną otchłanią ruin, rozbłyskami elektrycznemi lampami, jakby daleko wyciągnięty sznur świetlistych pereł. We dnie wygląda jak rzeka pośród skał, do których podobna jest naprawdę ta masa domów, wspinająca się wyżej i wyżej, porywana zielenią ogrodów, kopułami kościołów sfalowana — aż tam po widną na niebie bazylikę Santa Maria Maggiore, po