słych niemców w hawelokach i niemek z cielęcemi oczyma, którym najemni przewodnicy monotonnym głosem tłumaczą znaczenie ruin. Niemcy słuchają; nie rozumieją wprawdzie nic szczególnej, włoskimi wyrazami przetykanej niemczyzny cicerona, ale kiwają głowami z wielką powagą, pojrzą i idą znów dalej, byle prędzej. Tam znów jakiś pan, chudy, z rękoma w kieszeniach, biegnie po Via Sacra, świszcząc przez zęby, potyka się na kamieniach, ale nie pominie niczego, zagląda sumiennie w każdy otwór, za każdy załom muru, jak gdyby szukał kogoś pośpiesznie. Minął mnie już, widzę go jak pędzi koło świątyni Juljusza Cezara... A ówdzie znów kilka młodych kobiet. W jasnych sukniach, z czerwonemi parasolkami, śmieją się wesoło przed poszarzałymi starymi freskami bizantyńskimi w zwaliskach Oratorjum 40-tu Męczenników, — przeszły, wchodzą teraz tutaj, do domu westalek... Jedna ma dziwne miedziano-złote włosy. Twarzy nie widzę, jeno smukłą kibić, strzeliste ramiona... Zerwała krwawą różę z nad basenu (drży jak drobny płomyk w jej dłoniach...) i teraz rozmawia coś wesoło z towarzyszkami, uderzając z lekka końcem parasolki o marmurowy posąg westalki...
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.