gięta? — albo Medycejska z Florencji, zalotna, o męskich barkach szerokich, w bezwstydnym ruchu baletnicy upozowana? Żadna z nich nie ma tej harmonji niesłychanej, tej doskonałej subtelności członków. Chyba jedna Knidyjska stanąćby mogła obok niej, ale to dziewczę dopiero, pączek rozpękający wobec tej w przecudną różę rozkwitłej kobiety.
Praksytel rzeźbił ją pono, aleć to nie jest pewne. Co na tem zresztą zależy, jak się ów grek nazywał, który zdziałał ten cud? Wiem tylko tyle, że kimkolwiek on był, kochać musiał ten marmur, któremu duszę swą dawał i pieścił go twórczemi rękoma tak, jak się dłonią rozmiłowaną żywą pieści kobietę. Ten posąg zrodzony jest z tęsknoty; tylko tęsknota i ból tak kochać zdołają, a tylko miłość tak stwarza.
Zdaje mi się czasem, że znam tego greka, że byłem z nim gdzieś razem, w jakiejś odległej ateńskiej pracowni pod oliwnemi drzewami... Ostatnia bujna młodość jego już przeszła, skończyła się — dziś? wczoraj? przedwczoraj może, w chwili jakiegoś rozstania, jakiejś nagłej i niespodziewanej śmierci ostatnich kwiatów... Siedzi w pustej pracowni, na głazie, który miał być bogiem i — zapomniany, już ze śladami bóstwa
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.