a jeszcze z bezkształtu bryły niewyzwolony, potworny w tej dwoistości swojej, wala się teraz wśród okruchów. ...Rzeźbiarz wsparł brodę na dłoni; po skroniach, wśród bujnych czarnych włosów już pierwsze srebrne nitki się wiją, drgają mu dziwnie, gorzkiego śmiechu pełne, zmysłowe usta — a z oczu, z poza przygasłego blasku wczorajszej mocy wyziera okrutne, śmiertelne znużenie... Prawą rękę bezwładnie opuścił na kolana. Rzeźbił niegdyś bogów i bohaterów, rzeczy wielkie w kamień zaklinał i do wielkich rzeczy chciał wieść — w tych dniach pełnej, hucznej, jasnej radości życia... Cóż go dzisiaj bogowie obchodzą? co bohaterowie? — nie wierzy w nich. A zresztą ta pustka, pustka... złamało się coś, zepsuło i nawet dłoń już dzisiaj nie zdoła...
Wpatrzył się bezmyślnie w biały, od dawien próżno tu stojący głaz marmurowy.
I naraz zdało mu się w zapadającym różowym zmroku, że marmur prześwietlać poczyna i z wnętrza wyłania się w kamieniu czy w duszy jego uwięziona postać jakaś przedziwna, nabiera kształtów i miękkości ciała kobiecego, żyje... Oto głowa królewska z długiemi w dal zapatrzonemi oczyma i z zagadkowym na namiętnych wargach uśmiechem, oto małe trój-
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.