Posypał się okruch marmuru i biały pył z pod kującej dłoni, chciwej jak najprędzej wyłuskać kształt, w kamieniu widziany. I odtąd co dnia wschodzące słońce do pracy rzeźbiarza budziło i zmierzch mu gęsty narzędzie z ręki wytrącał. I tak co dnia brał posąg życie swoje z niego i rósł i wcielał się i dojrzewał — aż pewnego dnia pojrzał żywymi oczyma z tym zagadkowym na okrutnych ustach uśmiechem na słaniającego się bez sił u marmurowych stóp stworzyciela... Venus semper vincens!
I stoi ona dzisiaj na Kapitolu rzymskim. — Z dalekiej Grecji pod imieniem Afrodyty przywieziona, ale jest więcej niż boginią, jest kobietą — i żywą. Rzeźbiarz z taką miłością utoczył i wypieścił jej członki niezrównane, pod olśniewająco białą marmurową skórą rozciągnął sieć żył i nerwów, i tyle jej z ducha i z krwi swojej dał, tak ją tęsknotą swoją ożywił, że czasem lęk mnie ogarnia, gdy sam z nią jestem w tym różowym półmroku ośmiobocznej salki muzealnej, i zdaje mi się, iż drgnie i ruszać się pocznie za chwilę, że usta marmurowe rozchyli i wyciągnie białe ramiona — i cofam z mimowolną bojaźnią rękę, którą podniosłem już był, aby obrócić ruchomy krąg, na którym posąg
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.