dzi, i rad jestem tak zginąć w tym barwnym roześmianym, ruchliwym tłumie pod zapalonemi lampami elektrycznemi! Środkiem ulicy płyną powozy nieprzerwanym szeregiem, — na chodnikach i między pojazdami tłoczą się przechodnie, mężczyźni i kobiety, strojni, rozbawieni, niczem nie zakłopotani. Światło bucha z poza wielkich szyb wystaw sklepowych, gwar zmieszanych głosów dobiega z ogromnych, otwartych na rozcież kawiarni, — krzyżują się w ciepłem, wiosennem prawie powietrzu słowa, uśmiechy, spojrzenia... Krzyk jakiś powstał; w ściśniony tłum ludzi wpadli roznosiciele wieczornych dzienników, — na głos wywołują tytuły, rzucają wokół — na ulicy i w kawiarniach — świeżo zadrukowane płachty papieru... Wre i tętni bujne, wieczorne życie Rzymu młodego...
Za Placem Weneckim cisza mnie dopiero nagła ogarnia. Pustemi, słabo oświetlonemi uliczkami idę na Kapitol, wracając do domu, — na szerokich stopniach kamiennych głucho dźwięczą moje kroki, — w powietrzu jest jakiś dziwny, upojny zapach okwitających krzewów jesiennych...
W pokoju okno szeroko otwarte. Księżyc wyszedł był właśnie z za czarnych drzew na Palatynie — i lśni upiorną białością na najwyższych
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.