Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

nego rododendronu, pod ludową nazwą „róży alpejskiej“ sławnego. Wyżej, w szczelinach i załomach, ociekłych wodą skał, czepia się przyziemna saxifraga, tworząc delikatne kobierce, których świeża zieleń ginie prawie pod przepychem różowego kwiecia.
Usiedliśmy wszyscy troje na różach alpejskich, na jakimś sterczącym nad ścieżką kamieniu. Wilgotny, kwieciem i żywicą wonny cień od gór był nad nami, ale słońce wzeszło już było na świecie i oświetlało czerwono szczyty i stoki naprzeciwległe, zsuwając się po nich zwolna ku stalowo-błękitnej toni jeziora Brienzkiego, co błyszczało tam, w dole, równo tysiąc metrów pod nami...
Ciemno było jeszcze, gdyśmy, wstawszy przededniem, mijali ciche, tu i ówdzie zaledwie żółtą latarnią naftową rozświetlone wiejskie uliczki Iseltwaldu; ciemno było, kiedy wchodziliśmy w lasy, pnące się ku górze po stokach Furggehornu, nad szumiącym gdzieś w głębokiej rozpadlinie strumieniem. I tam dopiero, w lasach, przyszedł do nas pierwszy, szaro-srebrzysty brzask poranny, przesiewając się nieśmiało przez wonne żywicą gałęzie jodeł, co ciemniały wciąż na coraz jaśniejszem a później zlekka ozłoconem tle nieba.