tąd aż do szczeby w Grani Baraniej miały wieść. Dzień był już duży.
Zaczęła się monotonna, nużąca droga w górę. Szliśmy tedy w palącem słońcu, pod ciężkiemi workami zgięci, patrząc z przymkniętych i oślepiającem lśnieniem śniegów rażonych oczu na szerokie, białe pola przed nami, wydętą falą ku górze się wznoszące. Początkowo spadek był dość nieznaczny, gwoździami podkute podeszwy i ostre końce czekanów wystarczały, aby się utrzymać na pochyłości, ale po okrążeniu zamarzłego Czarciego Stawku (Hexensee) gdyśmy się poczęli do szczerby dobierać, trzeba już było rąbać w śniegu stupaje.
Zwał śniegów aż po samą szczerbę podchodził; dostaliśmy się do niej względnie łatwo; z południowej strony widać było wcale niezły kominek, który umożliwiał zejście aż na upłazy pod Schwarzhornem, śniegiem znowu zasłane. Do południa było wprawdzie jeszcze daleko, jednakże uspokojeni już co do dalszej drogi, rozłożyliśmy się tutaj na obiad, nie wiedząc, czy później gdzie odpowiednie miejsce dla odpoczynku znajdziemy. I tu, co prawda, niewiele mieliśmy, przestrzeni, w każdym razie między sterczącym brzegiem zwalonych ku północy śniegów
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.