zmarszczki na lśniącej powierzchni... A kiedy wiatr powiał, to zdawało się, że bezpośrednio, przed sekundą dopiero odbił się od tych gór ubielonych — i pierś wciągała go z dziwną, dziką rozkoszą, bo pachniał jeszcze przestrzenią, śniegiem i rozwieszonymi pod niebiem wodospadami.
Spojrzałem na dół. Tam w Grindelwaldzie mieliśmy nazajutrz wziąć przewodnika i iść ponad ten modry lodowiec, po skałach tych i przez te śnieżne pola na szczyt Wetterhornu, a potem, jeśliby pogoda sprzyjała, może i dalej, przez lodowce, na drugą stronę, do błogosławionej doliny Wallis, gdzie młody Rodan pośród winnic i brzoskwiniowych płynie ogrodów. Mimowoli patrzyłem po błyszczących lodach, jakby drogi przez nie szukając. I przypomniała mi się wycieczka moja na Jungfrau, coś dwanaście lat temu, kiedy jeszcze jako student w Bernie szwajcarskim bawiłem; przypomniały mi się przejścia przez lodowce błyszczące i zawrotne drogi nad przepaściami, rzeźwy wiatr od szczytów, smagający spalone czoło, i młode siły moje, i uczułem nagle, wiatrem i wspomnieniem pijany, tę dawną, zagubioną, wielką, młodą, szumną radość życia... Pierś mi się wzdęła dawnym, szerokim okrzykiem, wyprężyłem ramiona — tam —
Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.