Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

strupieszalec i słusznie u wyjścia postawiony? precz mu się już iść patrzy. Kędyś nalazł takiego? cóż cię skusiło, obcego trupa tu zwłóczyć? Aliści ów: Nie poznajesz mnie? pry, jam jest Felicjo, któremu zwykłeś był kukły przynosić; jam jest Filozyta, włodarza twego syn, twój ulubieniec. Zaprawdę, rzekę, on bredzi. Już-ci się gawiedź mieni moim ulubieńcem! A zresztą być to może, — owo mu zęby co zwiększa wypadują...
Winienem to wiejskiej siedzibie mojej, iż mi starość ma, dokądkolwiek się zwrócę, na oczach staje. Przyjmijmyż ją z otwartemi rękoma i miłujmy; rozkoszy-ć jest pełna, jeśli umiesz jej zażywać. Najwdzięczniejszy jest owoc, gdy spada, — chłopięcych lat urok nawiętszy, skoro uchodzą — miłośników wina cieszy upojenie ostateczne, ono, które pogrąża, które oszołomieniu pośledni wieniec nasadza. Co najsłodszego rozkosz wszelaka ma w sobie, na koniec swój odkłada: najsłodszy jest wiek skłaniający się już, a nie zapadający jeszcze, i jakkolwiek na ostatnich przystawa postojach, sądzę, iż ma swoje rozkosze, a przynajmniej to jedno następuje w miejsce rozkoszy: zgoła ich nie łaknąć. Jakże słodko jest żądze prześcignąć i ostawić! Przykro jest, rzeczesz, śmierć mieć przed oczyma?