Strona:Benedykt de Spinoza - Dzieła Tom II.djvu/473

Ta strona została przepisana.

wie ma się czego obawiać, a taksamo jak pojedyńczy obywatel, czyli człowiek w stanie naturalnym, tak też i państwo podlega tym mniej własnemu swemu prawu, w miarę jak ma większy powód do obawy.
Tyle o prawie władz najwyższych nad poddanemi. Zanim przejdę do ich prawa nad innemi, winienem chyba rozpatrzeć sprawę która się nastręcza w stosunku do religji.
§ 10. Otóż można przeciwko nam podnieść, czy stan społeczny oraz posłuszeństwo poddanych, jakiego wymaga się, jak wykazaliśmy, w stanie społecznym, nie usuwa religji, która nas obowiązuje do czczenia Boga. Ale jeżeli rzecz dobrze rozważymy, to nie znajdziemy nic takiego, coby nam mogło nastręczać wątpliwości. Przecież umysł, o ile użytkuje rozum, nie podlega władzom najwyższym, lecz własnemu swemu prawu (według § 11 Rozdz. poprzedniego). Prawdziwe tedy poznanie i umiłowanie Boga nie może być uzależnione od niczyjej władzy, a taksamo i miłość względem bliźniego (według § 8 Rozdz. niniejszego). Jeżeli jeszcze ponadto uwzględnimy, że najwyższe praktykowanie miłości ujawnia się w zabezpieczaniu pokoju i zaprowadzaniu zgody, to nie będziemy mieli żadnej wątpliwości, że prawdziwie spełnia swój obowiązek ten, kto okazuje każdemu tyle pomocy, ile pozwalają prawa polityczne, t. j. zgoda i spokój.
Co się tyczy kultu zewnętrznego, to jest rzeczą pewną, że nie może on być ani pomocny, ani szkodliwy dla prawdziwego poznania i wynikającego stąd z konieczności umiłowania Boga; a dlatego nie należy przypisywać mu tej ważności, aby z tego powodu warto było zakłócać spokój i równowagę publiczną.
Zresztą pewne jest, że z prawa natury, czyli (według § 3 Rozdz. poprzedniego) z uchwały boskiej, nie jestem szermierzem religji, albowiem nie posiadam władzy takiej, jak ongi uczniowie Chrystusa, do przepędzania złych duchów, i czynienia cudów, a przecież władza taka jest niezbędna do krzewienia religji tam, gdzie ta jest zakazana, gdyż bez niej