Służba w okopach w nocy. Śnieg pada. Z brzaskiem dnia zszedłem na dół. Walka kulami śnieżnemi. Około południa eksploduje kilka granatów austrjackich. Jeden alpińczyk z baonu Bassano pada ich ofiarą. Niosą go na plac opatrunkowy, ale zatrzymują się tam tylko na chwilę. Zły znak! Rana alpińczyka jest śmiertelna. Na dróżce widać smugę krwi i rozbryzgi mózgu. Padre Michele opowiada mi, że w 27 baonie na prawo od nas dwaj żołnierze padli od kul karabinowych, a dwaj odnieśli rany. Porucznik Rapetti również raniony — choć lekko.
Nocna służba. Śnieg i wciąż śnieg. Jestem jakby pijany tą oślepiającą białością, otaczającą nas wokoło. Kapitan poszedł za nami i ulokował się, jak mógł najlepiej, w naszej jamie, której ściany ociekały zewsząd wilgocią. Przeczytał nam wiele stronic z książki nieboraka Lucatellego „Jak uczę twoje dziecko“. Spędziłem czas przyjemnie. Nad ranem zaczął mnie morzyć sen. Żeby go przezwyciężyć, wypiłem flaszę rumu, zawierającą (według etykiety) 21% alkoholu. Smutna wiadomość: dziś wczesnym rankiem lawina przysypała czterech alpinów i muła. Ale nadchodzi i wieść radosna: zaczęto znów dawać urlopy zimowe. Prawnie przypada kolej i na mnie. Czerwona kartka. Transport nr. 1.
Ze mną na urlop idą: Reali, Morano, Tinella, Morani i porucznik Barbieri z Modeny. Trzecia nowina: nasz bataljon również schodzi na dół i odmaszerowuje do Serpenizzy. Ta nowina mnie ucieszyła. Myśl, że opuszczę mych kolegów na Rombonie, zakłóca nieco moją radość. Podczas naszego przemarszu posyłają nam Austrjacy trzy szrapnele.