Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/113

Ta strona została przepisana.

górską przez las tak gęsty, iż słońce nie przenika skroś gałęzi.
Na w. 1576, na prawo od siklawy na rzeczce Bordaglia, wpadającej do jeziora tejże nazwy, odnajduję 1-szy pluton mej kompanji. Jestem na miejscu. Pluton wraz z kilkoma kolarzami 10-go pułku bersaljerów mieści się w trzypiętrowym baraku drewnianym. Tuż obok znajduje się kuchnia i nędzna jama, na której źle domykających się drzwiach widnieje okazały napis:

Salon dla palących.

Dymu tytoniowego i palaczy nie brak, ale co się tyczy salonu, jest to, mówiąc delikatnie… przesada. — Jestem zmęczony piekielnie i niebawem zasypiam twardo.

28 marca.

Świt. Niebo zawleczone chmurami. Od czasu do czasu śnieżyca, złagodzona rozbłyskującemi tu i ówdzie promieniami słonecznemi. Osobliwość górskich okolic! Dowództwo naszej kompanji znajduje się 300 m wyżej od nas. Pnę się pod górę, by zameldować się kapitanowi. W drodze zorjentowałem się co do stanu naszych pozycyj. Jesteśmy silnie umocnieni! Na białej powierzchni śniegu wzdłuż i wszersz widać czarne punkciki naszych zasieków kolczastych. Tutaj oni nie zdołają nas przerwać!

29 marca.

Dziś rano rekognoskowanie „na ochotnika“. Zszedłem w dolinę, do samego spływu Bordaglii i Volaji. Sekcja alpinów ćwiczyła się w jeżdżeniu na nartach. — Popołudniu nie było żadnych zdarzeń. Pierwsza drużyna obejmuje wartę biwakową. Jestem dowódcą warty. Noc spokojna.