lawiną. Na szczęście ludzie opuścili ją zawczasu, wobec czego strat nie było.
Przy sobie mam bersaljerów: Orestesa Reali’ego z Medjolanu, Memora Alcenzo z Fiume Marina, Artura Marano z Codroipo, Piotra Ruggierego z Fabriano, Józefa Mastromonaco z Molise, Ecjusza Scacchettiego, urodzonego w Konstantynopolu z rodziców Mantuańczyków, i Toniniego z Placencji.
Cztery stanice czyli „reduty“ tworzą naszą pierwszą linję. Stosownie do rozkazu winniśmy utrzymać się aż do przybycia posiłków z drugiej linji, gdyby zaś te nie nadeszły, mamy się bronić aż do ostatniego naboju. Stanice (blok hauzy) są to oszańcowania sporządzone z grubych pni drzewnych, mogące się oprzeć granatom lżejszego kalibru. Za legowisko służy nam prycza, zasłana gałęźmi jodłowymi, rozlewającemi miłą, żywiczną woń. Popołudniu od czasu do czasu nieszkodliwy ogień szrapnelowy. Wysoko ponad nami, daleko poza dosięgiem naszych strzałów, przelatuje „Taube“, mknący chyżo w kierunku doliny Degano.
Słońce. Ledwo świt, wybieramy się na zrekognoskowanie pozycyj austrjackich. Jest nas pięciu. Grząski śnieg nie pozwala posuwać się nam prędko. Doszliśmy w pobliże przełęczy Giramondo, nad którą góruje Picco di Giramondo. Szczyt ten wygląda jak olbrzymi głaz graniczny, postawiony przez naturę na rubieży Włoch. Około 10-tej przelatywał, jak zwykle „Gołąbek“[1] ponad naszemi pozycjami. Choć leciał bardzo wysoko, jednakże ostrzeliwaliśmy go.
Po drugiem wydawaniu jadła, gdy z gór zstępowały pierwsze wieczorne cienie, lecz szczyty jeszcze płonęły
- ↑ Taube.