Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/119

Ta strona została przepisana.


4 kwietnia.

Rankiem rekonesans koło przejścia przez Volaję. Wdarliśmy się ponownie w łożysko potoku tejże nazwy, zasypanego śniegiem. Popołudniu nowy rekonesans na Bordaglia Alta. Wspięliśmy się na bardzo strome zbocze. Porucznik Santi oraz trzej alpinowie z oddziału ochotniczego wyruszyli z nami w płaszczach śniegowych. Do wspomnianych oddziałów ochotniczych należą po większej części Karyntyjczycy i Friulowie, ludzie wszelkiego wieku i wszelkich stanowisk społecznych, rodem z tych okolic i dobrze z niemi obeznani. Pomagając nam odpierać wroga od granic Italji, bronią własnych domów, wsi i rodzin, które pierwsze stałyby się pastwą najezdnika. Sympatyczni ludzie. Doszliśmy do małego, całkowicie zamarzniętego jeziora Bordaglia. Z jeziora bierze początek rzeczka tejże nazwy, która wraz ze swym dopływem Volają wpada w Pierabech do jeziora Fleons, zwanego inaczej Degano.
Porucznik Santi, który jest nietylko przełożonym, ale i miłym przyjacielem, pozwolił nam wypocząć przez chwilę w miejscu, skąd można widzieć pozycje nieprzyjacielskie, nie będąc samemu widzianym. Przez lornetkę polową widać doskonale stanice austrjackie, wznoszące się nad przełęczą Giramondo.
Porucznik pospolitego ruszenia, Barnaba, z ochotniczej kompanji alpinów, bardzo się uradował spotkaniem ze mną i poczęstował nas łykiem konjaku. Z tego miejsca ogarnia się wzrokiem przepyszną panoramę górską. Z lewej strony Cadore strzelają w niebo iglice dolomitów. Na taki widok pierś się rozszerza, człowiek się czuje szczęśliwy i odświeżony. W górach, jak na morzu, odczuwa się nieskończoność.

1 kwietnia.

Mgła. Niepogoda, poranek bez słońca. Nie robimy rekonesansów. Żołnierze są niekiedy wprost przybici i markotni;