miejscu. Część kompanji kwateruje w kilku opustoszałych zagrodach chłopskich. Pluton drugi i nasz rozbijają namioty. Kapitan zarządza odprawę podoficerów i oznajmia nam, że d-ca odcinka górnego Degano przysłał dla naszej kompanji dwukrotną pochwałę za wypełnioną przez nią pracę.
∗ ∗
∗ |
Góry są tu bardziej skaliste niż w okolicy, którąśmy opuścili. Przed nami sterczy krzesanica Montasio, której szczyt dosięga 2754 m i ubielony jest śniegiem.
Po wielu miesiącach znowu spałem pod namiotem. Pierwszy raz po mem powołaniu zdarzyło mi się to we wrześniu, w Caporetto. Sen błogi, głęboki, pokrzepiający. Dzisiaj rankiem promienne słońce. Dolina, w której szemrze Dogna, jest bardzo wąska, ledwie ją znać. Góry po prawej i lewej zwłaszcza stronie opadają niemal pionowo. Kilka godzin gorliwej pracy — i wygląd obozu zmienia się do niepoznaki. Namioty wysłaliśmy warstwą gałązek jodłowych i wonnego mchu. Dokoła pozatykaliśmy drzewa, które nas mają osłaniać przed samolotami. Wypoczywamy. Życie pierwotne… Myślę o Rousseau i jego „Powrocie do natury“…
„Gołąbek“ już złożył nam pierwszą wizytę, ale przelatywał bardzo wysoko. Zaznajomienie się z kilkoma żołnierzami z oddziałów minerskich. Są to zwolennicy interwencji. Jeden z nich, Nicola Prette z Valdangno (Vicenza), podarował mi tom Józefa Mazziniego. Popołudniu zupełna cisza. Przeczytałem „Nuit de Rimini“. Szkoda, że tekst jeży się od błędów zecerskich. Mazzini czaruje czytelnika. Połknąłem „List do Karola Alberta“,